środa, 26 listopada 2014

Jak to z moją maszyną było...

   Jakiś czas temu okazało się, że powinnam uszyć zasłony do salonu. Skoro do salonu, to dlaczego nie do pokoju Młodego? Hm, w pokoju synka przydałyby się fajne poduszki. Właściwie to w salonie też przydałyby się nowe kolorowe pokrowce na poduchy. W kuchni stara łapka wołała o pomstę do nieba, więc co, potrzebna nowa! W salonie mam taki fajny stół, dostaliśmy go od Teściów, bardzo go lubię, szkoda by było blat zniszczyć, koniecznie trzeba uszyć podkładki pod kubki i talerze. Na zakupy przydałaby się torba eko....
...i tak zaczęła się lawina potrzeb ;) Tyle rzeczy do uszycia, a ja.... nie mam własnej maszyny! Jak to się mogło stać? Niedopuszczalne, trzeba nadrobić braki :) No i zaczęło się...
   Maszyny szukałam długo. Ze względów ściśle ekonomicznych odpadł na początku pomysł zakupu maszyny nowej (a po głowie na monitorze z uporem pojawiały się Husqwarny, Heavy Duty Singera czy któraś z wypasionych Janomek), utknęłam na długie trzy tygodnie na forach, opisach, opiniach i zdecydowałam się na zakup maszyny używanej, ale w miarę wytrzymałej, uwzględniając oczywiście, że nie będę szyła wszystkiego, hurtowo, tylko dla siebie, dla bliskich, dla domu. W końcu znalazłam:






Singer, model 5810c. Moja laleczka :) Po kilku konsultacjach ze sprzedającym zakupiłam, zapłaciłam (całe 120zł), i czekałam niecierpliwie. Maszyna już w transporcie została poważnie uszkodzona, plastik na dole strzaskany (ten na zdjęciu jest od drugiej maszyny, uboższej siostry, kupionej na części do ew. napraw - dziękuję Mężu!), element dolny stalowy pęknięty, wszystko poprzesuwane...
Popłakałam się jak dzieciak. Sprzedający jak zobaczył zdjęcia od razu zadzwonił, zwrócił pieniądze i przepraszał, choć to absolutnie nie była jego wina, bo zapakował maszynę właściwie, tylko ktoś po prostu zrzucił ją z rampy podczas ładowania... No nic, maszyna do wyrzucenia. Zaniosłam ją do serwisu maszyn do szycia, z nastawieniem, że może coś się facetowi na części przyda... Dwa dni później zadzwonił magik, ba!, cudotwórca! i mówi, że maszyna sprawna (???!!!) i do odbioru :)
Zapłaciłam za naprawę, zgadniecie ile? Dokładnie: 120zł. :) Historia nieprawdopodobna, niemniej prawdziwa. I w taki oto sposób zostałam szczęśliwą posiadaczką Singera po Przejściach.


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz